czwartek, 21 maja 2015

Bo tytuł się Legii (nie) należy


Ostatnie lata w polskiej Ekstraklasie mają jeden jedynie scenariusz. Wszyscy grają, a Legia wygrywa. Nie dlatego, że jest lepsza. Dlatego, że ma wygrać. Dobitnie pokazują to ostatnie spotkania, kiedy to warszawiacy, mimo, że nie zasługują, dostają od sędziów punkty w prezencie.

Tak samo było wczoraj. Walcząca jak lew Jagiellonia opierała się Legii do 98 minuty. Wtedy, patrząc na nieudolność stołecznych zawodników, sprawy w swoje ręce wziął pan Paweł Gil. Najpierw nie dyktując karnego dla białostoczan, później wskazując na wapno przy bardzo wątpliwym i przypadkowym zagraniu ręką jednego z obrońców. Orlando Sa wykorzystał rzut karny i czara goryczy się rozlała.

Złości nie ukrywali zarówno gracze gości jak i ich szkoleniowiec Michał Probierz, który na konferencji prasowej po meczu zastanawiał się nad sensem polskiej piłki i treningów, skoro później i tak dzieje się tak jak ma się dziać, a wszystko podsumował tylko tym, że teraz "wróci do domu i pierdolnie sobie whisky, bo tylko to mu zostało".


Do historii przejdzie także wywiad Sebastiana Madery, który nie szczędził sędziemu gorzkich słów. 


Nie rozumiem jednak oskarżania o tą wypowiedź obrońcy Jagiellonii i zarzucania mu chamstwa i prostactwa. Sądzę, że na temat jego słów nie powinny wypowiadać się osoby, które nigdy w życiu nie doświadczyły sportowej rywalizacji i nigdy nie zostały dotknięte niesprawiedliwym "wyrokiem" sędziego. Nie oszukujmy się, nie można wymagać od faceta, którego marzenia zostały praktycznie pogrzebane przez arbitra, żeby w pomeczowym wywiadzie nie dał ponieść się emocjom. A złe emocje zazwyczaj skutkują kilkoma "kurwami". Taki mamy klimat.

Gorąco było także w tunelu przy szatniach zaraz po meczu. W głównej roli występowali tam młody bramkarz Jagiellonii, Bartłomiej Drągowski, nie mogący pogodzić się z krzywdzącymi decyzjami i Jakub Kosecki, który, jako że nie jest w stanie dać drużynie wiele na boisku, postanowił przysłużyć się poza nim. 

Trudno dziwić się coraz większej nagonce na Legię w całej Polsce. To już kolejny sezon, w którym zdobywają kluczowe punkty po niesłusznych rzutach karnych, po dośrodkowaniach kiedy piłka o metr minęła linię końcową, nieodgwizdanych karnych dla rywali czy innych sytuacjach jak chociażby ta z meczu ze Śląskiem Wrocław, kiedy to bramka Jodłowca na 1:1 padła po ewidentnym faulu Orlando Sa na próbującym wybijać piłkę Piotrze Celebanie. 

Mimo, że Lech wciąż ma punkt przewagi nad Legią, mam dziwne przeczucie, że to jednak w Warszawie świętować będą mistrzostwo. Czy tytuł będzie się im należał? W ostatnich trzech meczach zdobyli 4 punkty, za które mogą tylko i wyłącznie podziękować sędziom. Gdyby nie one poznaniacy mieliby już 5 punktów przewagi, a walka rozegrałaby się prawdopodobnie między nimi i zawodnikami Probierza. 

Marzenia i oddanie 120% zdrowia na boisku znów jednak przegrały. Przyzwyczaić się już można, że jak Legia nie może, sędzia dopomoże. Czy to wciąż jest piękno piłki, czy już tylko niesmaczny żart? Mówi się o rozwoju polskiego futbolu, nowych stadionach, nowych możliwościach. Po co jednak to wszystko? Skoro zwycięzca i tak znany jest w przedbiegach.

czwartek, 7 maja 2015

Knurów, bo na tytuł nie ma siły


Majówka miała być dla polskich kibiców wielkim piłkarskim świętem. Lech miał na Narodowym powalczyć z Legią o zdobycie Pucharu Polski. Powalczył, przegrał, jednak całe wydarzenie zostało przyćmione przez bandę chuliganów z Knurowa, którym bardzo nie spodobali się przyjezdni z Radzionkowa i po przerwaniu meczu przez arbitra, wtargnęli na murawę dążąc do konfrontacji.

Całe wydarzenie prawdopodobnie przeszłoby bez większego echa, gdyby nie śmierć jaką poniósł jeden z 27-letnich fanów zespołu z Knurowa, trafiony przez wystrzeloną przez policjantów kulę z broni gładkolufowej. Został trafiony w tętnicę w okolicy ramienia i zmarł w wyniku wykrwawienia. Sytuacja tak rozpaliła knurowian, że starcia z policją w tym miasteczku trwały przez dwa kolejne dni. Oleju do ognia dolała wiadomość, że poszkodowany zostawił żonę i kilkuletniego syna.

Niesamowicie dziwi mnie postawa wiecznie pokrzywdzonych stadionowych bandytów, bo inaczej nazwać się ich nie da. Zawsze będący przeciwko policji, szukający zwady, kiedy sami powodują szkody, wszystko jest w porządku. Nie ważne, że policjant trafiony kamieniem również może mieć żonę i dzieci, że krzywdzą nie tylko tych, którzy próbują porządku pilnować ale także wiele osób postronnych. Wszem i wobec wypowiadają wojnę policji i kibicom wrogich klubów ale nie potrafią przyjąć do siebie faktu, że idąc na wojnę trzeba spodziewać się najgorszego. Wojna jest fajna, dopóki nie wydarzy się tragedia. Wtedy zaczyna się skomlenie i szukanie sprawiedliwości. A sprawiedliwość jest jedna, odsiadka dla wszystkich tych, którzy ruszyli dupy z krzesełek i wbiegli na murawę, bo to oni, a nie policja, winni są śmierci tego faceta.

Oczywiście jak to zwykle bywa, ze sprawy banalnej, trzeba zrobić zawikłane śledztwo. Bo czy służby porządkowe powinny użyć broni? A co mieli zrobić w momencie, gdy na murawę wbiegła większa ilość napastników niż policjantów? Każdy, kto twierdzi, że Ci goście powinni wziąć tarczę i rzucić się do oddzielania od siebie dwóch grup powinien się zastanowić nad tym, czy jakiś czas temu nie odłączyli mu mózgu. Oczywiście, winne całej sytuacji jest polskie prawo, które nie określa jasno, kiedy użycie broni jest zasadne, a kiedy funkcjonariusze powinni radzić sobie bez niej. Prawda jest taka, że wspaniały tatuś, zamiast spędzić majówkę z żoną i synkiem, pojechał na mecz w jednym celu - zrobić tam zadymę. Czekam tylko kiedy w telewizji pojawi się matka zmarłego i powie, że jej syn to taki dobry chłopak był, a na to boisko to on całkiem przypadkiem wybiegł.

Osobną kwestią w całym zdarzeniu są media. Szlag mnie trafił, kiedy pani prowadząca bodajże fakty, stwierdziła na antenie, że Polska boryka się z wciąż narastającym problemem ze stadionowymi chuliganami. Polecam zastanowić się, ile było incydentów w dużych miastach i na dużych stadionach w polskich rozgrywkach. Oczywiście problem jest, jednak nazywanie go narastającym, jest bardzo dużym nadużyciem. To, że kilkudziesięciu idiotów z 40-tysięcznego Knurowa, których zespół gra w IV lidze (piąty poziom rozgrywek), zrobiło na stadionie rozróbę, zaliczane jest do narastających problemów z polskimi kibicami, jest tak samo absurdalne jak gdyby stwierdzić, że to, że dwie wioski pobiły się na sztachety jest początkiem konfliktu polsko-polskiego.

Cała sytuacja jest dramatyczna, ze względu na spojrzenie mediów, pogląd na to wszystko polskiego prawa oraz przede wszystkim na cierpienie z jakim niewątpliwie spotka się synek zabitego mężczyzny. Absurdalne jest jednak szukanie tutaj winy po stronie policji i nazywanie się poszkodowanymi przez tych, którzy starcie rozpoczęli. Patrząc jednak na to, co działo się w Knurowie przez pierwsze kilkadziesiąt godzin po zdarzeniu, próżno spodziewać się, że sytuacja ta jakkolwiek wpłynie na wyobraźnie tych, którzy na stadion idą z jednym jedynie zamiarem - szukaniem zwady.

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Szczęście w nieszczęściu


Polscy hokeiści przegrali z Węgrami w ostatnim meczu Mistrzostw Świata Dywizji IA i zajmując trzecie miejsce nie awansowali do Elity. Przed rozgrywanym w Krakowie turniejem, każdy wziąłby taki wynik w ciemno, jednak po dobrej grze w meczach z Japonią, Ukrainą czy zaciętej walce z faworyzowanymi Kazachami, w sercach kibiców i zawodników pozostał niedosyt.

Trzeba się jednak zastanowić, czy faktycznie awans byłby profitem. Drużyna Jacka Płachty, zaledwie rok temu (jeszcze pod wodzą Igora Zacharkina) wywalczyła awans z dywizji IB. Tak olbrzymi skok w zaledwie dwa lata mógłby odbić się negatywnie na Polskim hokeju. Grając w elicie, trzeba bowiem być przygotowanym na starcia z reprezentacjami Rosji, Kanady czy Stanów Zjednoczonych. I chociaż wielu podstawowych zawodników tych drużyn na Mistrzostwach Świata nie występuje, ze względu na trwające w NHL play-offy, to i tak należałoby się spodziewać dwucyfrowych porażek polskich hokeistów.

Sam awans faktycznie mógłby dać polskiemu hokejowi pozytywnego kopa. W mediach zrobiłoby się głośno, zwłaszcza po awansie rok po roku, a przy odrobinie szczęścia można by pozyskać jakiegoś ciekawego sponsora. Problemem byłyby kolejne mistrzostwa i porażki z Kanadą, USA czy Rosją oraz prawdopodobny spadek z elity. I o ile osoby, które na co dzień obcują z północnoamerykańskim hokejem z wysokich porażek sprawę by sobie zdawały, tak kilkanaście bramek zaaplikowanych przez Kanadyjczyków skutecznie mogłoby okazjonalnych kibiców od polskiej reprezentacji odstraszyć. 

Dlatego uważam, że dużo lepiej się złożyło, że Polacy po zaciętej walce minimalnie awans przegrali. Budujmy hokejową tożsamość małymi kroczkami. Mówmy o tym, że jak równy z równym walczyliśmy z drużynami, które wywalczyły awans, mimo że byliśmy beniaminkiem tej grupy. Mówmy o tym, że jest nadzieja, że za rok będzie jeszcze lepiej. Lepsze to niż za rok z hukiem mielibyśmy spaść z powrotem do dywizji IA, przegrywając mecze kilkunastoma bramkami. Dłuższa droga nie zawsze jest drogą gorszą i należy o tym pamiętać.

środa, 1 kwietnia 2015

Elektroniczna rozgrywka wchodzi na salony

Zastanawialiście się kiedyś, kiedy granica między sportem i grami komputerowymi zostanie zatarta? Kiedy gracze będą uwielbiani przez tłumy, a rozgrywki toczyć się będą na kilkudziesięciotysięcznych stadionach? Być może właśnie jesteśmy świadkami takiego zjawiska.

Kilka tygodni temu, znany na całym świecie klub sportowy Besiktas Stambuł poinformował, że wykupuje kontrakty jednej z e-sportowych drużyn. Padło na grających w League of Legends zawodników Aces High, co było pierwszym krokiem do zadomowienia się w gamingowej rzeczywistości.

Póki co, takie rozwiązanie jest precedensem, jednak śladami Turków mogą iść inne wielkie sportowe organizacje. Mimo iż profesjonalne granie nie jest jeszcze tak popularne jak rozgrywki piłki nożnej, koszykówki czy siatkówki, to rosnąca liczba zainteresowanych tematem stale rośnie (ostatni finał Intel Extreme Masters oglądało w jednym momencie ponad milion widzów), a nagrody na turniejach sięgają niebotycznych kwot.

Gdyby kilka tygodni temu ktoś spytał mnie, czy wyobrażam sobie mecz Counter-Strike’a, Doty czy LoLa, sygnowany markami Barcelony, Realu Madryt czy Bayernu Monachium, prawdopodobnie roześmiałbym mu się w twarz i popukał się w czoło. Po ruchu działaczy Besiktasu już nie mógłbym tak do tego podchodzić. Pokazali oni, że świat coraz śmielej spogląda w stronę elektronicznej rozgrywki i już niedługo może się ona stać poważnym konkurentem dla dyscyplin obecnie powszechnie rozpoznawalnych.

Granica dzieląca sport jaki znaliśmy i rozgrywkę elektroniczną zaczyna się zacierać. Do pozyskania graczy Aces High dodać wystarczy turnieje rozgrywane w dużych arenach, jak chociażby Intel Extreme Masters 2014 i 2015, które gościło w Katowickim Spodku, kontrakty dla graczy, transmisje na żywo okraszone komentarzem związanych z branżą ludzi czy spore pieniądze wykładane przez sponsorów. Finał jednego z turniejów Counter-Strike’a pokazywała nawet telewizja Polsat na kanale Polsat Viasat Explore.

Myślę, że pozostały już ostatnie pokolenia, które rygorystycznie patrzą na różnice pomiędzy tymi dwiema dziedzinami rywalizacji. Nasze dzieci i dzieci naszych dzieci prawdopodobnie nie będą już tych różnic dostrzegać, a e-sport wejdzie na stałe do ich życia i stanie się codziennością, tak jak dzisiaj czymś normalnym dla nas jest wspólne oglądanie Mistrzostw Świata w siatkówce czy meczu reprezentacji w piłkę nożną. 

poniedziałek, 30 marca 2015

Jak wywołać burzę?



Jeżeli chcielibyście się dowiedzieć, jak w koszykarskiej hali wywołać burzę, zdecydowanie powinniście zwrócić się do arbitrów niedzielnego spotkania pomiędzy Śląskiem Wrocław i Turowem Zgorzelec. Trzej panowie w szarych koszulkach, za punkt honoru wzięli sobie podgrzanie atmosfery w Hali Orbita i zafundowali wszystkim w niej zgromadzonym nie lada emocje.

Taki stan rzeczy podyktowany był chyba transmisją telewizyjną i chociaż atmosfera od początku meczu była niezła, nie zapowiadało się, że to spotkanie stanie się bardzo poważnym kandydatem do miana meczu sezonu. No bo jak to tak, derby, dwie aspirujące do podium drużyny i taka nuda? Nie, tak nie może być! A nic przecież nie wpływa tak na atmosferę w hali sportowej, jak fatalne pomyłki sędziowskie czynione wyłącznie na niekorzyść zespołu gospodarzy.

Koniec jednak żartów, bowiem cała sytuacja wcale śmieszna nie była, chociaż dla gospodarzy skończyła się happy-endem. Chwile takie jak te, które w niedzielne popołudnie oglądali kibice w całej Polsce, kładą się cieniem na sportowej rywalizacji. Tylu sędziowskich błędów i takiej fali nienawiści spływających w kierunku parkietu z trybun nie widziałem od dawna.

Myślę, że, świadomie lub nie, próbując pomóc zespołowi ze Zgorzelca, panowie arbitrzy tylko im zaszkodzili, o czym przekonywał także trener gospodarzy. Gdyby nie sportowa złość, którą sędziowie wzbudzili we wrocławskich koszykarzach, gdyby nie przytłaczający doping, który wywołali swoimi decyzjami, Turów spokojnie wygrałby to spotkanie. Prowadzeni tumultem tłumów na trybunach, okrzykami wściekłego Emila Rajkovicia, który niewiele brakowało, a rozdarłby koszulę i sam wszedł na boisko, zawodnicy Śląska tego meczu przegrać nie mogli.

Konsekwencje pracy sędziowskiej trójki są jednak dużo większe niż tylko końcowy wynik meczu. Wrogość wrocławskiej publiczności posunęła się bowiem znacznie dalej, a za niekompetencję prowadzących mecz, oberwali zgorzeleccy zawodnicy i kibice, którzy spod zachodniej granicy przybyli do stolicy Dolnego Śląska. Kluby nie darzą się wielką sympatią, a cała sytuacja jeszcze zaogniła stosunki. Zwycięstwo Śląska trochę to wszystko przyćmiło, kto wie jednak w jakim tonie wypowiadaliby się o Turowie fani Śląska, gdyby przez te kilka złych decyzji wrocławianie wróciliby do szatni na tarczy.

Można mówić, że dzięki złej pracy sędziów, obejrzeliśmy jedno z piękniejszych spotkań ostatnich lat w polskiej koszykówce, jednak czy wypaczanie sportowej rywalizacji faktycznie powinno spotkać się z akceptacją tylko dlatego, że dla pokrzywdzonych wszystko dobrze się skończyło, a emocjami można by obdarzyć kilka innych spotkań?